środa, 2 czerwca 2010

Z PODWÓRKA CODZIENNOŚCI:

Dzień jak co dzień...


Dzień, jak co dzień; ludzie Ci sami, te same miejsca, podobne sytuacje... tylko ty jesteś jakaś inna…

„O nie, już to czuję, to na pewno będzie pechowy dzień” myślisz sobie słysząc złowrogi dźwięk budzika. Już wstając z łóżka potykasz się o kabel od laptopa i rozlewasz resztki wczorajszej kawy na rozrzucone po podłodze notatki.

„Cholera no, czułam, że coś złego się stanie” klniesz w myślach utwierdzając się w przekonaniu, że to na pewno będzie najgorszy dzień w twoim życiu i po pierwszej serii pechowych wydarzeń z jeszcze większą wściekłością przystępujesz do dalszych porannych czynności.

„Fantastycznie, dzisiaj egzamin, a ja na pewno nie mam żadnych niepodartych rajstop” przewidujesz optymistycznie podchodząc do półki z bielizną. „Nowe rajstopy?” twoje niedowierzanie jest tak wielkie, że aż uśmiechasz się mimowolnie „Nie możliwe…” I kiedy już zaczynasz myśleć, ze może jednak zła passa zdąży się od Ciebie odwrócić zanim przystąpisz do egzaminu… tak... dokładnie wtedy podczas tej jakże fascynującej czynności jaką jest wkładanie rajstop, trafia Cie (przysłowiowy) szlag „o jak uroczo, biedne cieniutkie rajstopki, tak mi was żal, znów się podarłyście, kto by pomyślał, że przytrafi wam się to tuż przed moim egzaminem, ale nic się nie martwcie przecież to nie koniec świata” – szczyt wściekłości, frustracja... a wszystko to pod osłoną klasycznego ironizowania.

No dobra, może i wszystko sprzysięgło się przeciwko tobie, ale na egzamin musisz iść. Ubierasz pierwsze lepsze czarne spodnie i wygniecioną białą bluzkę (bowiem jej prasowanie na pewno skończyło by się pożarem, albo ewentualnie w optymistycznej wersji poparzeniem pierwszego stopnia). W pośpiechu wskakujesz na moment do łazienki, gdzie pasta do zębów robi niesamowicie estetyczny biały ślad na twoich czarnych egzaminacyjnych spodniach, a woda w kranie jest zimna jak lód bo pan z gazowni jeszcze nie naprawił pieca.

Z szerokim ironicznym uśmiechem wychodzisz z mieszkania myśląc już tylko o tym, że zaraz na pewno spóźnisz się na tramwaj, a tym samym na egzamin. Cóż faktycznie tramwaj odjeżdża Ci sprzed nosa. Czekając na kolejny egzemplarz niezastąpionych środków komunikacji miejskiej odbierasz dzwoniący telefon:
„Cześć córeczko, wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka, ściskamy Cie i trzymamy kciuki, pamiętaj, że jesteśmy z ciebie bardzo dumni. Pomyśl sobie, że dobrze Ci pójdzie i dostaniesz piątkę, a na pewno tak będzie” – po takich słowach granice twojej cierpliwości nie wytrzymują. Resztkami sił przez zaciśnięte zęby dziękujesz za życzenia i żegnasz się z ukochanym tatusiem mówiąc, że właśnie podjeżdża twój tramwaj więc musisz kończyć.

Wsiadasz do tramwaju który ozdobiony tłumem jakże irytujących ludzi przypomina puszkę sardynek, chociaż w tej chwili wydaje Ci się, że nawet w takiej puszce byłoby lepiej „przynajmniej byłaby cisza i święty spokój, a nie jakieś pokasływania, kichanie, mlaskanie, obgadywanie sąsiadów (…)”. Twój umysłowy wywód na temat uroków podróży tego typu środkami lokomocji przerywa myśl przypominająca o wspaniałym telefonie od taty „”pomyśl, że dostaniesz piątkę” czy oni są poważni?!” – wrzeszczysz w myślach, choć najchętniej wydarłabyś się na głos uciszając przy tym wszystkie irytujące Cię głosy i szmery, które wydają się głośniejsze niż zwykle, jakby specjalnie, żeby jeszcze bardziej uprzykrzyć ci życie. ”Dzień w dzień męczę się jakimś egzaminem, uczę się nocami śpiąc po dwie, trzy godziny, a idąc na ten właśnie egzamin marzę tylko o tym żeby go zdać i mieć to z głowy, a oni mi gadają o jakichś piątkach, ambicjach i niewiadomo czym jeszcze! Czy oni naprawdę nie mogą choć raz spróbować wczuć się w moją sytuację…? i jeszcze to „jesteśmy z Ciebie dumni” brzmiące dokładnie jak „tylko nas nie zawiedź”…”

Jesteś na miejscu. Punkt 8.00 biegniesz ile sił w nogach, „O, akurat wchodzą” odetchnęłaś z ulgą, po czym zorientowałaś się, że nie masz długopisu. Na usta cisnęły ci się wszystkie możliwe przekleństwa, ale nic nie powiedziałaś, pożyczyłaś długopis od koleżanki siedzącej przed Tobą, prowadzący rozdał testy…





Myślisz, że jakaś wyższa siła zadrwiła sobie z Ciebie, zsyłając na Ciebie jednorazowo pecha przeznaczonego dla tysiąca ludzi? Spójrz na to z innej strony:

Jesteś bałaganiarą, gdyby nie kubek z resztką kawy pozostawiony w nieodpowiednim miejscu i notatki porozrzucane po podłodze, to potknięcie się o kabel od laptopa prawdopodobnie nie spowodowałoby większego dramatu – ale przecież usprawiedliwia cię fakt, że padłaś jak mucha o 3 w nocy, chyba nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby o tej porze sprzątać pokój.

Po nieprzespanej nocy i niefortunnej przygodzie z kawą i notatkami jesteś już tak zdenerwowana, że podarcie rajstop nie stanowi dla Ciebie dużego problemu. Jeden nerwowy ruch i sprawa załatwiona, to samo tyczy się plamy z pasty do zębów – zdarza się, zwłaszcza jeśli są powody by się denerwować.

Jeśli chodzi o zimną wodę, to nie pan z gazowni nawalił, ale ty sama zapomniałaś wczoraj do niego zadzwonić i poinformować o problemie – nic dziwnego w końcu cały dzień i całą noc ostro zakuwałaś.

Ciekawe jest również to, w jaki sposób miałaś zamiar nie spóźnić się na tramwaj, skoro widząc, że jest już dość późno nawet nie przyspieszyłaś kroku – no tak, po co, przecież wiedziałaś, że i tak się spóźnisz.

Telefon od taty. Naprawdę wierzysz w to, że chciał Ci powiedzieć „nie możesz nas zawieść, musisz dostać piątkę”? Wiesz przecież, że oboje z mamą są z ciebie naprawdę dumni, kochają Cie i trzymają za Ciebie kciuki. A słowa „pomyśl sobie, że dostaniesz piątkę, a na pewno tak będzie”… wiesz dobrze jak bardzo wierzą w pozytywne myślenie – chyba w przeciwieństwie do Ciebie – no ale faktycznie, mogliby zorientować się po tonie twojego głosu (który mieli okazję usłyszeć w tych dwóch czy trzech wypowiedzianych przez Ciebie słowach), że coś jest nie tak i najlepiej gdyby dodali „nie martw się, nawet jak nie zdasz to nic wielkiego się nie stanie”.

Tylko czy wtedy przypadkiem też byś się nie zdenerwowała…?





Samospełniające się proroctwa to nie abstrakcyjny wymysł naukowców, ale odpowiedź na przekazywane z pokolenia na pokolenie „uważaj bo wykraczesz” lub „wstałeś lewą nogą”, a więc nic innego jak interpretowanie zachowań czy sytuacji zgodnie z własnymi oczekiwaniami oraz reagowanie na nie zgodnie z tą interpretacją, co z kolei wywołuje komplementarne zachowania otoczenia potwierdzające nasze oczekiwania



Dni podobne do tego, który przeżyła bohaterka przedstawionej historii niejednokrotnie przeżyła pewnie większość z nas. Oczywiście naturalną reakcją na stres jest wzmożona aktywność naszego organizmu, pobudzenie, niepokój, a to kłóci się z racjonalnym myśleniem i zachowaniem wewnętrznego spokoju.

Może jednak warto wziąć pod uwagę fakt, iż to nie zawsze otaczający nas ludzie są dla nas złośliwi i nie zawsze celowo starają się uprzykrzyć nam życie, a przypadek z definicji jest „rzadkim przypadkiem” dlatego być może czasami, to jednak my sami tworzymy sobie niekoniecznie adekwatną wizję rzeczywistości według której błędnie interpretujemy niektóre zdarzenia.

Gdybyśmy więc spróbowali czasami w podobnych sytuacjach nie przewidywać uparcie przyszłości, albo przynajmniej nie tworzyć czarnych scenariuszy być może spotkałoby nas więcej pozytywnych niż negatywnych sytuacji, a zapotrzebowanie na rajstopy z pewnością byłoby mniejsze ;)

11 komentarzy:

  1. Efekt globalnego spisku ;-). W miarę jak rozwijała się historia naszej bohaterki, coraz bardziej wzrastała we mnie chęć wyjaśnienia jej, że sama to sobie robi... Na całe szczęście zrobiłaś to za mnie i nie tylko jej a całej ludzkości wyjaśniłaś na czym rzecz polega. Niech żyje racjonalne podejście do życia ;-).

    Powiązanym zjawiskiem jest odreagowywanie wściekłości na jakiegoś przedstawiciela danej grupy na pozostałych jej członkach (efekt wszystkich facetów ;-)), mimo, iż prawdopodobnie nie mają ze sobą nic wspólnego (chociaż, jeśli wierzyć zasadzie sześciu stopniu oddalenia...) - to tak jak z nieustąpieniem miejsca staruszce, ponieważ wczoraj jakaś była dla nas wyjątkowo nieuprzejma.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że panna z opowieści zdała sobie sprawę z działania wszystkich tych mechanizmów dopiero po tym jak już pokłóciła się ze wszystkimi osobami, które tego dnia stanęły jej na drodze...

    Zadziwiające jest to, z jaką łatwością dochodzimy do przyczyn takich a nie innych zachowań i jak bez większego wysiłku potrafimy je racjonalnie wytłumaczyć, a mimo to całe nasze tłumaczenia i uzasadnienia w końcu znikają i sytuacja się powtarza...

    Może gdyby tak panna z opowieści nosiła zawsze w kieszeni karteczkę, na której miałaby wypisane wszystkie niefortunne zdarzenia łącznie z ich rozsądnymi wyjaśnieniami i zerkała na nią za każdym razem kiedy będzie jej się wydawało,że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej... może wtedy udałoby jej się znieść lub przynajmniej zminimalizować działanie efektów (ot taki prowizoryczny - naiwny - pomysł na przejęcie kontroli nad swoim zachowaniem)

    OdpowiedzUsuń
  3. Inny pomysł z tej samej beczki - nagrywanie siebie mówiącego o złych stronach rozwiązania rozwiązania na które się uparcie dobrowolnie decydujesz, bo przestajesz je dostrzegać. Coś w stylu związku bez przyszłości.

    Tyle, że już widzę jak wyrzuca się do kosza Twoją karteczkę, czy moje nagranie ;-).

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja raczej zastanawiam się nad tym, kiedy owe zapiski lub nagranie miałyby zostać poczynione - skoro osoba wybierając dane rozwiązanie fiksuje się na nim i właśnie już owych złych stron nie dostrzega, a jeśli chciałaby to zrobić wcześniej, zanim się zafiksuje to może nie widzieć ku temu powodu...

    Trzeba by idealnie trafić w fazę wstępną - pozostając w tej samej symbolizacji (ad.związek bez przyszłości) - powiedzmy fazę początkowego zauroczenia (z elementami niepewności).
    A takie trafnienie niekoniecznie jest proste bo faza ta zwykle nie trwa długo, nikt przecież nie lubi żyć w niepewności, dlatego jak najszybciej stara się ostatecznie zdecydować, aby mógł odrzucić negatywne strony swojego wyboru i wyeksponować pozytywne - by utwierdzić się w przekonaniu o słuszności swojego wyboru.
    A wtedy już ani karteczki ani nagrania mogą nie pomóc...

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę przestać pisać cokolwiek w środku nocy :D.

    Wtedy, kiedy już raz wybrało się złe rozwiązanie i z uporem maniaka, pomimo złych doświadczeń, wraca się do niego.

    Wybrałem ten "związek bez przyszłości" zupełnie nieprzypadkowo - znam kilka osób, które rozstają się z kimś, złorzeczą na niego/nią (może nawet mają rację) ale kiedy przyjdzie co do czego, i tak wracają, chociaż wszyscy dookoła wiedzą (a kilka dni wcześniej oni sami także wiedzieli), że to jedna wielka pomyłka. No wiesz, nasłuchali się jego/jej przekonywań, przypomnieli sobie jak dobrze było (mimo, iż zaraz potem było koszmarnie), żyją tym jak dobrze może być i ich obraz sytuacji staje się jednostronny. To oczywiście bardzo delikatna kwestia - nie chodzi o stwierdzanie co jest lepsze dla danej osoby, tym niemniej warto, żeby posłuchała sama siebie. Jeśli jej jeszcze opowiedzieć o błędach poznawczych... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojej wkradają się poważne życiowe tematy ;)
    Jeśli ktoś tu przypadkiem kiedyś zajrzy i przeczyta to co napisałeś będzie miał problemy ze spokojnym zaśnięciem, bo analizy spraw tego typu wydają się być nie tylko delikatne ale też cholernie skomplikowane. I tak na prawdę to zawsze możesz pomyśleć że kieruje Tobą jakiś wewnętrzny mechanizm; zarówno wtedy kiedy wybierzesz rozstanie, jak i wtedy kiedy wybierzesz małżeństwo...

    I pewnie tak właśnie jest... tylko co w takim razie z idealistyczną wizją romantycznej miłości... (chyba mam w sobie dwie zupełnie różne kobiety, z których każda upiera się przy swoim sposobie wyjaśniania takich spraw)

    OdpowiedzUsuń
  7. A co do nocnego pisania - faktycznie, czasami o tak nieludzkich porach ciężko zgrabnie zebrać myśli, ale z drugiej strony wtedy kiedy pozornie nic się wokół nie dzieje, a cały świat śpi, myśli uparcie wkradają się do głowy i nie dają spokoju.

    Najsprytniejsze wydaje się więc ich nocne zapisanie (na brudno) i poranna weryfikacja + ewentualna korekta ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. [...] tylko co w takim razie z idealistyczną wizją romantycznej miłości

    No jak to co, to starożytny przesąd ;-).

    A poważniej - oczywistym jest, że to zjawisko istnieje - tzn., ludzie doświadczają czegoś takiego i jest to w dużej mierze pankulturowe. To, że ma to swoje przyczyny w biologii (a ma, bo z pewnych względów naszemu gatunkowi opłaca się łączyć w stosunkowo trwałe pary, w rezultacie jesteśmy umiarkowanie monogamiczni) nie znaczy, że jest to nieprawdzie. Jest nie mniej prawdziwe, niż jakiekolwiek inne emocje i uczucia. Czy strach jest nieprawdziwy, czy radość z sukcesu jest nieprawdziwa? Samo podanie wyjaśnienia stojącego za danym zjawiskiem nie powoduje, że staje się ono nierzeczywiste, co najwyżej mniej tajemnicze.

    On/ona i on/ona rzeczywiście są dla siebie stworzeni, m.in. dlatego, że mają komplementarne względem siebie generalne kompleksy zgodności tkankowej i potencjalnie są posiadaczami atrakcyjnych genów warunkujących przydatne cechy - być może rzeczywiście w danym otoczeniu nie ma dla nich lepszych partnerów [w domyśle: by ich potomstwo miało warunki maksymalnie możliwie zbliżone dla optymalnych] ;-).

    OdpowiedzUsuń
  9. Gdyby nie ten naukowy język to byłoby to całkiem... romantyczne ;)

    Ciesze się, że tak wiele rzeczy można już wyjaśnić, że tak wiele znamy już przyczyn ludzkich zachowań, a przez to i sposobów rozwiązywania różnych problemów. To jednak nie rekompensuje mi obdarcia niektórych kwestii właśnie z ich niezwykłości, tajemniczości, magii...

    (no ale tak jak mówiłam, to ta zdecydowanie nienaukowa część mnie - czym może nie powinnam się chwalić)

    A co do tego, że "są dla siebie stworzeni" - zastanawiające jest również zjawisko wyboru partnera, który jest względem nas nie do końca komplementarny. Tutaj pojawia się pytania, czy owa komplementarność dotyczy tylko relacji między dwoma osobami, czy też jednej osobie może odpowiadać kilku partnerów/ek, z których - gdyby trafiła na wszystkich/e - może wybierać, i za każdym razem będzie dobrze...

    OdpowiedzUsuń
  10. Pytanie na ile nasz mózg wie czego szuka, tj, na ile ma model wymarzonego partnera. Sądzę, że spośród dostępnych mu (w znaczeniu: ze swojej ligi) partnerów wybiera tych, którzy w największym stopniu spełniają określone kryteria. To rachunek strat i zysków, uwzględniający wiele czynników, w tym dostępność alternatywy (patrz też wszyscy jesteśmy matematykami). I tak np., kobiety są znacznie bardziej wybredne z definicji - nie, żebym to demonizował, ale w grze w miłość jesteście przecież z góry na wygranej pozycji ;-). Czasami mózgowi opłaca się poczekać na lepszego partnera, czasem skorzystać z okazji i zdradzić, pozostając przy stałym partnerze, który jest np. idealnym ojcem.

    Wydaje się to zresztą oczywiste, nie spodziewam się, byśmy mieli pośród swoich przodków wiele zwierząt, które przez całe życie czekały na ideał, nie zadowalając się niczym innym. To nieadaptacyjne ;-).

    Wydaje mi się, że nauka może być bardzo romantyczna ;-).

    To bardzo dobrze, że masz swoją nienaukową część. Każdy ją ma. Sądzę, że istotne jest to, co z nią robisz. Gdybyśmy wszyscy zawsze byli naukowcami, świat byłby z pewnością całkowicie inny - pewnie jedne problemy zniknęłyby, pojawiłyby się inne. Jestem przekonany, że taki sposób spojrzenia na świat ma bardzo dużą wartość i dlatego czasami ględzę o tym do znudzenia (vide blog); czasami jest on zaś absolutnie niezbędny, patrz psycholog opiniujący jakąś sprawę w sądzie, że podam przykład z naszej branży. Ja osobiście czuję niemal moralny obowiązek propagowania pewnych kwestii związanych z racjonalno-sceptycznym światopoglądem, tym niemniej widzę w swoim życiu miejsce na pierwiastek irracjonalny (choć przyznam, że niewielkie i coraz mniejsze ;-)). Z drugiej strony, nawet jeśli próbuję ją naukowo podgryzać, to uwielbiam ludzką sztukę (którą póki co uważa powszechnie się za domenę irracjonalności) a w świecie fikcji mam słabość do mistycyzmu. Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem, jak napisano w pewnej bardzo starej książce ;-).

    OdpowiedzUsuń
  11. zaczynam mieć wrażenie, że adaptacyjność stoi w sprzeczności z romantyzmem. Przynajmniej w tych skrajnych przypadkach. Adaptacyjność kojarzy mi się w tym momencie z praktycznością i egoizmem podczas gdy romantyzm wydaje się być związany z pojęciami altruizmu i abstrakcji.

    zastanawiam się czy jest jakieś "pomiędzy", gdzie te dwa światy mają możliwość spotkania się...

    OdpowiedzUsuń